niedziela, 21 czerwca 2015

" NIE TWOJA KOLEJ, KOBIETO!" CZYLI KARA ZA BRAK SILNEJ WOLI

Moje starsze dziecko w zeszłym miesiącu zafundowało nam stres oraz tak zwane koszty własne. Jednym słowem musiałam sobie opuścić szlaban na ogrodowe zakupy w czerwcu.
Ale wiecie jak to z nałogiem jest. Zerwać tak drastycznie z nim nie tak łatwo.

Trzymałam się dzielnie, aż do wczoraj. Będąc z mężem w Majsterku zamiast oglądać półki z farbami i innymi pędzlami, skoczyłam "na krzaki".
Niestety....
Bo tam akurat była świeżutka dostawa rhododendronów i azalii.

Dałabym radę się obejść smakiem, gdyby nie spryt szkółkarzy, którzy przetrzymując (tak mi się zdaje przynajmniej) krzewy w niskiej temperaturze, opóźniają ich kwitnienie do granic możliwości. I tak patrzyłam na nierozwinięte jeszcze pąki kwiatowe w kolorze karminowym, mających porę kwitnienia pod koniec maja staczając wewnętrzną walkę....

Mając nadzieję, że ten okaz, to taka marketowa sprowadzona z zagranicy jednorazówka, pierwszej polskiej zimy nie przetrzyma, sięgnęłam po komórkę, żeby wujek google łaskawie potwierdził moje przypuszczenia i w ten sposób będzie mi łatwiej odmówić sobie przyjemności zakupu tegoż.
Ale gdzie tam. Odmiana Nova Zembla jest jedną z najbardziej mrozoodpornych hodowanych w Polsce odmian.

Wielkie dzięki, Gogluś, naprawdę...

Opuchlaki! O! W marketach te rośliny masowo podżerają opuchlaki truskawkowce. Dopiero przepędziłam stado (tfu, tfu, żeby nie wróciły), nie mam zamiaru bawić się w wojnę z nimi dalej. Żelazny argument nie do pobicia.

Eeee, ani jeden listek niewszamany.

Więc co? No kupiłam. Się złamałam.

Przyjechałam do domu, wyjęłam krzak z bagażnika , przebrałam się w celu wsadzenia go do ziemi.
Wyjmuję roślinę z doniczki, patrzę, noż piiiiiiiiiiiiiii!!!!!!!!!!!!!!
Rodek był rozrośniętym krzakiem wszerz. Był. Bo patrzę, a tam jego jedna trzecia część zwisa na symbolicznym włosku.

Siadłam na tyłku na gołej ziemi, serce mi krwawi z żalu, kiedy patrzę na rozkraczoną roślinę i naglę... i nagle błysnęła mi w mózgu żarówka!

Gałąź ułamała się na skos, a na skos robi się zrazy drzew owocowych!
Oczywiście w życiu żadnego zraza nie robiłam. Włączyłam wiec wspomnienie jakiejś Mai w ogrodzie, gdzie mówiono o tej metodzie, więc póki pacjent jeszcze żył, krzyknęłam na syna, żeby mi rzucił przez okno szeroką taśmę klejącą i nożyczki, ja skoczyłam po sznurek.

W ten sposób reanimowałam krzak.




Bo jak takiego krzaka zmniejszyć wymiarowo o jedną trzecią?




Po skończonej operacji znalazłam w internecie info o metodzie. Jak się okazało, nieźle pamiętałam. nawet "moja metoda" ma określoną nazwę. Jest to:

Szczepienie „przez stosowanie

Metoda dająca dobre rezultaty, a stosowana w przypadku jednakowej grubości zrazów oraz podkładki ( niewielka średnica podkładki w miejscu szczepienia- do kilkunastu milimetrów średnicy). Zarówno na zrazie oraz podkładce wykonujemy jednakowej długości skośne cięcie (około 3 cm).  Na zrazie powinny znajdować się 3- 4 dobrze wykształcone pąki. Cięcie wykonujemy jednym zdecydowanym ruchem, tak aby miejsce cięcia charakteryzowało się gładką powierzchnią. Po połączeniu powinny tworzyć doskonale przylegającą całość. Jeżeli tak jest wiążemy rafią ogrodniczą i smarujemy maścią ogrodniczą. Posmarować należy także koniec zraza. Warto zaznaczyć, że w przypadku stosowania folii  Przy tej metodzie oba komponenty szczepienia stykają się sporą powierzchnią, dlatego możemy spodziewać się mocnego zrośnięcia.
Stosując metodę „przez stosowanie” pamiętajmy, że zabieg szczepienia należy wykonać jeszcze przed rozpoczęciem wegetacji roślin. 

Wizualnie to wygląda tak:


http://www.swiatkwiatow.pl/
(foto i info)


sobota, 2 maja 2015

PROSZE PAŃSTWA OTO KRZAK....

Jak to mówią - szewc bez butów chodzi...
Założyłam sobie blog, żeby móc sobie niezobowiązująco popisać. Żeby sobie twórczo pochodzić w kapciach, szlafroku, taka niedoczesana, nieumalowana.
No ale jak się okazało całą moją energię twórczą wykorzystuję na pisanie w magazynie, wyobraźnię na pijar jaki uprawiam w tym magazynie oraz na rzecz pewnej autorki, a czas jaki mi został spędzam na portalu społecznościowym pełniąc funkcję pijarki właśnie.

I tak blog sobie został sam w kącie. 
Ale przyszedł żal, tym bardziej, że niedługo będę musiała ograniczyć swoją pracę przy komputerze i przy książkach. I chciałabym móc wtedy spożytkować resztki sił wzrocznych na przyjemność, pasję.

A więc zaczynamy po raz kolejny.
Ale będzie tym razem inaczej. Na początku o moim nowym hobby. Ogrodniczym. O tworzeniu własnego ogrodu.
Pomysł założenia ogrodu na miejscu warzywnika oraz innych chaszczy, pozostałych jeszcze po poprzednim właścicielu zrodził się z konieczności. Mieszkam na terenie zalewowym. I choć powodzi nie ma co roku, to Wisła w okresach obfitych opadów rozlewa się na międzywale, a potem cofając się do koryta, pozostawia za sobą liczne kałuże w zagłębieniach i krzakach, a w nich miliardy komarów.

Wierzcie mi, że bywa, że w gorący letni dzień szło się pielić warzywa ubranym w polar, dresy i skarpetki. 
Nie wiem, może prawdą jest, że do komarów można się przyzwyczaić. Ja nie mogłam. I zaczęłam się poważnie zastanawiać nad "przekwalifikowaniem" sporego kawału ziemi, jaki miałam do dyspozycji. 

To było dwa lata temu.Myśli moje najpierw były nieśmiałe. Zupełnie nie wiedziałam od czego zacząć, poruszałam się jak dziecko we mgle. Jednak, bądź co bądź będąc terapeutą, tupnęłam na siebie nogą i wstrząsnęłam z całej siły: "Zamiast się zastanawiać ruski rok, zrób pierwszy krok."

Odpaliłam więc komputer i tak jak kupowałam sobie książki, ciuchy, spodnie, buty, meble - weszłam na allegro do działu ogród.


Nie powiem Wam, dlaczego mój wybór padł na mahonię. czym się kierowałam, nie bardzo kojarzę. Ale zapewne tym, że jej podstawowym walorem dekoracyjnym są zimozielone liście, które na brzegu są zaopatrzone w ostre kolce. Mimo, że generalnie to krzak zimozielony, to jesienią niewielka część liści  atrakcyjnie się przebarwia na czerwono i opada, te zaś, które nie opadły zimą przybierają ciemną, mahoniową barwę. Że jej wielką ozdobą są jaskrawożółte kwiaty kwitnące na przełomie maja i kwietnia. Że jej owoce mają kształt na niebiesko zabarwionych jagód i gałęzie są gęsto nimi obsypane przez wiele miesięcy prezentując się niezwykle efektownie.


Oto on. Mój Pierwszy Bohater Ogrodu - Mahonia.
A następnym razem Wam napiszę, jak się ona dzisiaj ma oraz o tym, jaki jest z niej pożytek.


Miłego dla Was :)


Moja PIERWSZA BOHATERKA. Dzisiaj ma jakieś 60 cm, ale kiedy ją kupowałam była niemowlakiem w pieluchach. Miała ze dwadzieścia centymetrów, może 25.